Wiosna. A może lato. Zdecydowanie lato, bo pamiętam, że bez przed domem już dawno przekwitł. Wybiegłem na zewnątrz, popatrzyłem na krzew i pognałem w miejsce, gdzie tylko ja się mogłem czuć gościem, wszyscy inni byli intruzami lub co najwyżej złem koniecznym.
Ciche szczeknięcie. Od tego się zaczęło. Przeciągłe leniwe, zwierzęce ziewniecie. Później ciepłe dłonie na mojej twarzy, powoli oplatające i podnoszące w górę. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem mamę z uśmiechem na twarzy. Takim serdecznym, wyrozumiałym jak wyrozumiały może być tylko uśmiech matki. Znów ciche szczeknięcie.
Ciche szczeknięcie. Od tego się zaczęło. Przeciągłe leniwe, zwierzęce ziewniecie. Później ciepłe dłonie na mojej twarzy, powoli oplatające i podnoszące w górę. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem mamę z uśmiechem na twarzy. Takim serdecznym, wyrozumiałym jak wyrozumiały może być tylko uśmiech matki. Znów ciche szczeknięcie.