czwartek, 14 grudnia 2017

OP#2

Wiosna. A może lato. Zdecydowanie lato, bo pamiętam, że bez przed domem już dawno przekwitł. Wybiegłem na zewnątrz, popatrzyłem na krzew i pognałem w miejsce, gdzie tylko ja się mogłem czuć gościem, wszyscy inni byli intruzami lub co najwyżej złem koniecznym.

Ciche szczeknięcie. Od tego się zaczęło. Przeciągłe leniwe, zwierzęce ziewniecie. Później ciepłe dłonie na mojej twarzy, powoli oplatające i podnoszące w górę. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem mamę z uśmiechem na twarzy. Takim serdecznym, wyrozumiałym jak wyrozumiały może być tylko uśmiech matki. Znów ciche szczeknięcie.

- Zaniosę cię do domu, dobrze - zapytała mama oczekując na zgodę.

- Chce zostać - odparłem zaspany.

- Skoro tak - zgodziła się, nie przestając się uśmiechać - Pilnuj go.

Ostatnimi słowami zwróciła się do Psa. Pies zamerdał, ziewnął i pchnął mnie swoim wilgotnym nosem z powrotem do budy.

Tak. Nie mylisz się. Sypiałem w budzie z psem. Pies był zwierzęciem niezwykłym, a może to nasza przyjaźń była niezwykła? Lubię tak myśleć. Wyjątkowość tej relacji towarzyszy mi do dziś.

Pies się mną opiekował. Nie pozwalał, abym zawędrował tam, gdzie nie mogę, pilnował, aby nie stała mi się krzywda. A może traktował mnie jak swoje szczenię, które jest nieporadne i trzeba je strzec przed niebezpieczeństwami. Kto to wie? Ja lubię myśleć, że traktował mnie nie tylko jak kompana do zabawy. 


A bawić to my się lubiliśmy. Potrafiłem biegać z nim cały dzień. Zapewne to ja biegałem a on chodził, a raczej człapał, bo już wtedy miał swoje lata. Pies oprowadzał mnie po obejściu, doglądając czy wszystko i wszyscy są na swoim miejscu, czy brama jest zamknięta, czy kot śpi tam gdzie powinnien, czy autobus, który codziennie przejeżdżał o tej samej godzinie, został oszczekany, czy koń prosto stoi. Nasze bieganiny, obchody i wszelkiej innej maści zabawy kończyły się zawsze tak samo. Szliśmy na drzemkę. Pies kładł się pierwszy. Pomrukując, dawał znak, że mogę dołączyć. Dołączałem. Kładłem się głową na jego brzuchy i wtulając się niczym w poduszkę, zasypiałem.

Zastanawiasz się pewnie jak to możliwe, że pamiętam takie szczegóły. Nie wiem. Nie wiem, ile z tego jest moimi własnymi wspomnieniami, a ile opowieściami. Traktuje je jak swoje, przywłaszczyłem je, włączyłem w siebie.

Niesamowite ile może wyryć się w pamięci czteroletniego dziecka. O tak... ta historia wydarzyła się, gdy ledwo sięgałem do blatu stołu. Pamiętam jednak każdy szczegół, zapach, dźwięk. Pamiętam nawet, że chwilę później zaczęło padać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz