środa, 30 listopada 2016

#10 Al. Hiacyntowa

"Firma informuje, że w związku z narzekactwem na wygląd alejek i na ogólny brak domowego klimatu, postanowiono przedsięwziąć odpowiednie kroki. Miłego dnia."
- Oho, to będzie ciekawe - skomentował przy wejściu jeden z obecnych.
- Oho, zdecydowanie - odpowiedziałem, gdy tylko przeczytałem do końca notatkę na drzwiach.

czwartek, 10 listopada 2016

#9 Dżungla


- Goryl... goryl... - zasapał ktoś w oddali - Widział ktoś goryla?
- Jakiego znów goryla? - pomyślałem sobie - gołębie i myszy to widziałem, ale goryla? Co u licha.
Wyszedłem jęczącemu głosu na przeciw. Wynurzyłem się z alejki i zobaczyłem, że głos ów należał do Jake'a. Starszego Inspektora do spraw Zaopatrzenia. Jego głównym zadaniem jest sprawdzanie, czy niczego nam nie brakuje, czy wszystkie pudełka są na swoim miejscu, ale żeby szukał goryla. Cóż to za niedorzeczność.
- Jake. O czym ty mówisz? Jaki znów goryl - zagadałem ze zdziwioną miną.
- Włochaty - sapnął Jake - duży i włochaty. No może średni, ale na pewno włochaty.
- Zapewne, ale skąd tu goryl? - zaskoczenie nie odpuszczało.
- Oj Willy, ty nigdy nic nie wiesz. Goryl jest z Afryki.
- Oj Jake, ty zawsze komplikujesz. Od kiedy zajmujemy się przechowywaniem goryli.
- Ehhh... i tu właśnie jest problem. Nie zajmujemy się, a raczej się nie zajmowaliśmy. Chodź za mną, wszystko wytłumaczę.

piątek, 4 listopada 2016

#8 Głos

O 4.11 obudził mnie jeden z głosów w mojej głowie. Mam ich kilka. Nie myśl, że jestem szalony, co to to nie. Ot mam kilka głosów, które mi czasem podpowiadają. Mogę się założyć, że też takie masz. Każdy takie ma. Obudził mnie ten głos. Nowy głos. Nigdy wcześniej go nie słyszałem. Ciekawostka.
- Obudź się Willy. Halo? Słyszysz mnie? - szeptał - Pobudka. WSTAWAJ GAMONIU. Mam ci coś do powiedzenia.
Zareagowałem na tego Gamonia. Nie lubię jak, ktoś mnie tak przezywa, to zareagowałem.
- Mhmmm, ehmmm... kim, kim jesteś? - wycedziłem jeszcze zaspany. No przecież jest 4.11.
- Twoją nirwaną.
- Ale on nie żyje. Kurt nie żyje, pamiętam, bo czytałem o tym w gazecie.
- Nie gamoniu. Dzięki mnie poczujesz co to nirwana. Zobaczysz, jeszcze mnie popamiętasz.

Zamilkł, a ja zasnąłem. Rano myślałem, że śnił mi się sen o Nirwanie, o byciu wokalistą, życiu pełnym narkotyków i rozwalania gitar. Zastanawiałem się tylko, skąd mi się to wzięło.

niedziela, 16 października 2016

...

Pierwsze, łagodne promienie słońca spoczęły na mojej twarzy. Pod powiekami zaistniała jasność, niezaprzeczalny dowód, iż dzień budzi się do życia. Czas wstawać. Niechętnie otworzyłem oczy, rozbudziłem zmęczony wczorajszą eskapadą umysł, rozprostowałem skostniałe ciało. Popatrzyłem przez okno bez okien. Niezaciągnięte zasłony podrygiwały delikatnie, poruszone poranną bryzą. Dzień zapowiadał się dobrze. Ani jednej chmury. Ani jednego, mącącego nieboskłon obłoku.

niedziela, 9 października 2016

#7 Halo

Północ. Stoję przy oknie. "Fajka przed snem". Za oknem zima. Prószy śniegiem na przemian z deszczem. W świetle latarni, po przeciwległej stronie ulicy, ktoś tańczy. Dwóch chłopaków tańczy. Taki taniec współczesny. Wymachują rękoma, wymachują nogami, tańczą na lodzie. Obok, też pod latarnią, stoją dwie dziewczyny. One nie tańczą, one śpiewają. Głośno, głośniej, coraz szybciej. Właściwie to nie śpiewają, a kibicują. Źle mogłem zobaczyć, szybę mam brudną. Co zrobisz.

- A twoja matka to kurwa - doleciało przez zamknięte okno - i nic tego nie zmieni. Ha.

Ciężko było stwierdzić, który zawodnik, albo który kibic w czyim kierunku to powiedział. Pewna granica została przekroczona, granica, której się nie przekracza. Chwyciłem za telefon.

poniedziałek, 3 października 2016

#6 Ano

Pierwsza w nocy. Spacer przed łóżkiem. Drepczę ulicą, mijam psa z kulawą nogą, kota bez ogona. Ludzkiej duszy nie ma. Wszystkie śpią, odpoczywają. Gdzieś w oddali zahukała sowa. Ho Ho Ho... to chyba była sowa.

Stanąłem na sekundę. Wyciągnąłem wielbłąda z kieszeni, przyjrzałem mu się chwilę i zapragnąłem ciepła pustyni. Ziąb przeszywał, palce przymarzały do zapalniczki.

#5 Wow Wow



Chyba południe. Idę chodnikiem przy ulicy. Takiej długiej. Z jednym zakrętem. Idę i w oddali widzę jakieś zamieszanie. Matka i córka, a wokół coś biega i krzyczy. Podchodzę bliżej. Czarny biega. Czarny, zawadiaka stary.
- Te Czarny, a co tu się wyprawia?
- Nico. Hi Hi. Bawię się. Chcę się bawić, ale one krzyczą. Pobawisz się?
- Zostaw panie. Straszysz. A kysz od nich.
- Ale jak to? Ty też się nie bawisz? No weź.
- Misję tajną mam. Choć na bok to ci powiem.

niedziela, 25 września 2016

#4 Szczecin

Szesnasta w Szczecinie. Słońce już chyba zachodziło, bo się jakoś szaro zrobiło. Zatrzymało mnie skrzyżowanie. Takie duże, ale dziwne, bo ani jednego auta na nim nie było. Chyba zamknięte. No to jak zamknięte, to przejdę na drugą stronę, albo lepiej, przejdę sobie środkiem. O.

środa, 21 września 2016

#3 Terefere

- Zero Zero Charlie Brown. Melduję się na pozycji - powiedziałem do Walkie Talkie.
- Zero Zero. Kim jesteś i co nas to obchodzi?
- Zero Zero Charlie Brown. Zrozumiałem. Dozgonna wdzięczność za pomoc.
Gorący, wilgotny dzień. Powietrze kleiło się do nozdrzy. Ot codzienność. Usiadłem w głębi pomieszczenia. Na środku postawiłem stół, przystawiłem krzesło, wyłożyłem srebrną zastawę. Wszystko musiało wyglądać realistycznie. W otwartym oknie powiewały nawet firanki.

#2 Bicykl


- No to w drogę - powiedziałem do siebie i rozgościłem się w rowerowym siodełku. Włożyłem lewą słuchawkę w ucho. Prawa słuchawka zawsze dynda przez połowę drogi. Prawą słuchawkę wkładam do ucha dopiero jak minę pub. W pubie zawsze wesołe przyśpiewki. Czasem ktoś pozdrowi. No to ja od zdrowie, zatrzymam się na papierosa i grzecznie wytłumaczę, dlaczego cztery kufle piwa to nie jest dobry pomysł tuż przed północą. Z tymi kuflami to dziwna historia. Zawsze oferuje mi je jeden i ten sam człowiek. Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa miesiące temu. Mnie spadł łańcuch w rowerze, a On, nieznajomy mężczyzna nie rower, stał akurat na zewnątrz, oparty o ścianę i palił papierosa. Przed nim, na drewnianej ławie, stały cztery kufle piwa. Jasnego.

#1 Alejka

Stoję sobie w alejce. Zwykłej magazynowej. Wysokie stelaże niczym pionowe ściany klifów, obładowane najróżniejszymi towarami. Jest rum prosto z Karaibów, mleko od polskiej krowy, mąki z różnych dziwnych roślin, ziarna, ziarenka, czekolady, czekoladki. Wszystko. Dosłownie wszystko. Przekładam właśnie pudełka, pełne żelatynowych misiów, z jednej strony na drugą. Pakuję to, co za kilka dni ktoś kupi. Stoję w tej alejce, dumam nad tymi misiami. Skąd wiem, że one są pochowane w tych pudełkach? Odpowiedź jest prosta. Bo mi się wysypały na podłogę. Jakiś mierny specjalista od pakowania misiów do kartonowych pudełek powinien jeszcze raz przejść trening. Nie przyłożył się do zadania. Chwyciłem, rozsypałem, zakląłem cicho i się zadumałem. Sto ich. Sto kolorowych postaci, które walają się po podłodze. Jedne na drugich, drugie obok trzecich. A ja nad nimi stoję i dumam. Już dawno to powinienem posprzątać i wrócić do zajęcia, jednak jakoś mnie te misie zafascynowały. Jakieś takie, takie jakieś, no coś nie pasowało.