Szesnasta w Szczecinie. Słońce już chyba zachodziło, bo się jakoś szaro zrobiło. Zatrzymało mnie skrzyżowanie. Takie duże, ale dziwne, bo ani jednego auta na nim nie było. Chyba zamknięte. No to jak zamknięte, to przejdę na drugą stronę, albo lepiej, przejdę sobie środkiem. O.
niedziela, 25 września 2016
środa, 21 września 2016
#3 Terefere
- Zero Zero Charlie Brown. Melduję się na pozycji - powiedziałem do Walkie Talkie.
- Zero Zero. Kim jesteś i co nas to obchodzi?
- Zero Zero Charlie Brown. Zrozumiałem. Dozgonna wdzięczność za pomoc.
Gorący, wilgotny dzień. Powietrze kleiło się do nozdrzy. Ot codzienność. Usiadłem w głębi pomieszczenia. Na środku postawiłem stół, przystawiłem krzesło, wyłożyłem srebrną zastawę. Wszystko musiało wyglądać realistycznie. W otwartym oknie powiewały nawet firanki.
- Zero Zero. Kim jesteś i co nas to obchodzi?
- Zero Zero Charlie Brown. Zrozumiałem. Dozgonna wdzięczność za pomoc.
Gorący, wilgotny dzień. Powietrze kleiło się do nozdrzy. Ot codzienność. Usiadłem w głębi pomieszczenia. Na środku postawiłem stół, przystawiłem krzesło, wyłożyłem srebrną zastawę. Wszystko musiało wyglądać realistycznie. W otwartym oknie powiewały nawet firanki.
#2 Bicykl
- No to w drogę - powiedziałem do siebie i rozgościłem się w rowerowym siodełku. Włożyłem lewą słuchawkę w ucho. Prawa słuchawka zawsze dynda przez połowę drogi. Prawą słuchawkę wkładam do ucha dopiero jak minę pub. W pubie zawsze wesołe przyśpiewki. Czasem ktoś pozdrowi. No to ja od zdrowie, zatrzymam się na papierosa i grzecznie wytłumaczę, dlaczego cztery kufle piwa to nie jest dobry pomysł tuż przed północą. Z tymi kuflami to dziwna historia. Zawsze oferuje mi je jeden i ten sam człowiek. Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa miesiące temu. Mnie spadł łańcuch w rowerze, a On, nieznajomy mężczyzna nie rower, stał akurat na zewnątrz, oparty o ścianę i palił papierosa. Przed nim, na drewnianej ławie, stały cztery kufle piwa. Jasnego.
#1 Alejka
Stoję sobie w alejce. Zwykłej magazynowej. Wysokie stelaże niczym pionowe ściany klifów, obładowane najróżniejszymi towarami. Jest rum prosto z Karaibów, mleko od polskiej krowy, mąki z różnych dziwnych roślin, ziarna, ziarenka, czekolady, czekoladki. Wszystko. Dosłownie wszystko. Przekładam właśnie pudełka, pełne żelatynowych misiów, z jednej strony na drugą. Pakuję to, co za kilka dni ktoś kupi. Stoję w tej alejce, dumam nad tymi misiami. Skąd wiem, że one są pochowane w tych pudełkach? Odpowiedź jest prosta. Bo mi się wysypały na podłogę. Jakiś mierny specjalista od pakowania misiów do kartonowych pudełek powinien jeszcze raz przejść trening. Nie przyłożył się do zadania. Chwyciłem, rozsypałem, zakląłem cicho i się zadumałem. Sto ich. Sto kolorowych postaci, które walają się po podłodze. Jedne na drugich, drugie obok trzecich. A ja nad nimi stoję i dumam. Już dawno to powinienem posprzątać i wrócić do zajęcia, jednak jakoś mnie te misie zafascynowały. Jakieś takie, takie jakieś, no coś nie pasowało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)