Szesnasta w Szczecinie. Słońce już chyba zachodziło, bo się jakoś szaro zrobiło. Zatrzymało mnie skrzyżowanie. Takie duże, ale dziwne, bo ani jednego auta na nim nie było. Chyba zamknięte. No to jak zamknięte, to przejdę na drugą stronę, albo lepiej, przejdę sobie środkiem. O.
Stanąłem na krawędzi. Lewo, prawo, lewo, pusto. No to idę przez środek. Świssst. Obok mnie przemknęła szara Nyska.
- Ki grzyb - przekląłem pytająco.
- Na pewno nie atomowy, he he - krzyknął jakiś jegomość co biegł za Nyską - ale kto go tam wie.
- No to super - mruknąłem sobie pod nosem, delikatnie zdziwiony, dlaczego biegł, a nie szedł.
Jegomość pobiegł dalej, nie zwracając na mnie uwagi już więcej. Dalej nie pojechała Nyska. Zatrzymała się.
- Pan do nas? - zapytała głowa wystająca przez tylne drzwi.
- Ja do was?
- Pan do nas.
- W takim razie, tak.
- Doskonale. Wsiadać.
Wsiadłem. Usiadłem na drewnianej skrzynce. Spostrzegłem, że głowa miała też ciało.
- Założyć - rozkazał, podając mi zielony kubrak.
- Tak jest.
Znów pisk. Znów Nyska stoi.
- Wysiadać.
- Tak jest.
Wysiadłem. Ciało z głową też wysiadło. Staliśmy na małym skwerku z wielkim szarym monumentem na środku. Stał ten monument, taki wielki i poważny, i w duchu się śmiał ze wszystkich mikrusów dookoła.
- Gotowy? - zapytał mój Towarzysz.
- Gotowy.
- To za mną.
Dołączyliśmy do grupki osób, ubranych w takie same zielone kubraki jak mój. Stoją i patrzą w górę, na szczyt monumentu.
- Uda się?
- Powinno się udać.
- Plan gotowy?
- Tak.
- No to do dzieła.
Jak na komendę odwrócili się, skinęli mi na powitanie i się rozeszli.
- Chodź - zwrócił się do mnie Towarzysz - my mamy inne zadanie.
Skinąłem na zgodę. Towarzysz poszedł a ja w ślad za nim. Przeszliśmy na drugą stronę skwerku. Stała tam gwiazda, taka duża, czerwona.
- Musimy napompować balony. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć balonów musimy napompować.
- Tak jest.
Napompowaliśmy te tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć balonów. Towarzysz napompował jeden a ja resztę. Sukinkot.
- Gotowe? - zapytał, jak wiązałem supeł na ostatnim.
- Tak jest.
- Gotowe! - krzyknął i pojawiła się grupka ludzi w zielonych kubrakach.
- My się tym zajmiemy.
I się zajęli. Umocowali balony do czerwonej gwiazdy. Ależ się pięknie prezentowała. Czerwona gwiazda i te balony we wszystkich kolorach tęczy. W oknach okolicznych domów pojawili się gapie. Będą podziwiać, a jak. Towarzysz chwycił za linę, zwolnił zaczep i gwiazda poszybowała w górę.
- Eeeee - westchęli gapie, gdy gwiazda była w połowie drogi na szczyt monumentu.
- Aaaaa - zabrzmiało zewsząd, gdyż gapiów było coraz więcej. Już nie tylko w oknach, ale i na ulicach. Gwiazda już prawie na szczycie.
- Ooooo - dobiegło gdy Towarzysz wprawnym szarpnięciem liny umieścił gwiazdę na szczycie.
Rozległy się oklaski. Klaskały okna, chodniki, nawet ulica klaskała. Grupa w zielonych kubrakach podniosła ręce w geście zwycięstwa. Ja podniosłem ręce w geście zwycięstwa. Gapie podnieśli ręce w geście zwycięstwa. Gwiazda też by podniosła, gdyby tylko mogła.
- Podoba się wam? - zapyta Towarzysz.
- Tak - wykrzyknęła grupka.
- Mhmm - wymamrotałem ja.
- No to zrzucać te kubraki i idziemy na kawę - zaordynował.
Zrzuciliśmy, co mieliśmy do zrzucenia i poszliśmy. Na kawę poszli też wszyscy gapie, bo już się ciemno zrobiło i zaczynało wiać. Chyba od morza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz