- Zero Zero Charlie Brown. Melduję się na pozycji - powiedziałem do Walkie Talkie.
- Zero Zero. Kim jesteś i co nas to obchodzi?
- Zero Zero Charlie Brown. Zrozumiałem. Dozgonna wdzięczność za pomoc.
Gorący, wilgotny dzień. Powietrze kleiło się do nozdrzy. Ot codzienność. Usiadłem w głębi pomieszczenia. Na środku postawiłem stół, przystawiłem krzesło, wyłożyłem srebrną zastawę. Wszystko musiało wyglądać realistycznie. W otwartym oknie powiewały nawet firanki.
Siedziałem w ciszy, ćmiąc kolejne papierosy i wypijając kolejną kawę z chudym mlekiem. Obserwowałem latającą muchę i planowałem zamach na jej życie.
Bum. Zerwałem się z fotela. Bum. Coś uderzyło w szybę. Bum. Chwyciłem za lornetkę. Znów on. Znów ten Gówniarz.
Oczekiwanie się opłaciło. Zaraz dam mu popalić. Popamięta mnie na zawsze. Ha ha haaa. Spokojnym krokiem, podszedłem do mojego zestawu. Miałem wszystko. Miałem AP, AK, PCPR, DummDumm, BaDum, nawet Dubidubidu.
Bum. Chwyciłem za karabin. Podszedłem do okna, ukrywając broń za plecami.
- Jeszcze raz trafisz w moją szybę a Ci oddam - krzyknąłem w kierunku Gówniarza.
- Terefere kuku - rzucił i pokazał mi język.
- Naskarżę do twoich rodziców.
- Terefere.
Gówniarz nic sobie nie robił z ostrzeżeń. Podniósł swój kulkowy karabinek i widziałem, jak jego palec zaciska się na spuście. O nie, tego już za wiele. Podniosłem broń. Przyjąłem pozycję i zrobiłem groźną minę. Zaskoczenie malowało się na twarzy mojego przeciwnika, ale nie odpuszczał. Nadal we mnie celował. Zapowiadało się długie Mexican Standoff. Żaden nie chciał odpuścić. Żaden z nas nie chciał przegrać.
- Gówniarz... do domu. Obiad na stole czeka - krzyknęła jakaś kobieta.
- Już idę.
Opuścił broń, uśmiechnął się.
- Dzisiaj wygrałeś. Do jutra?
- Do jutra.
Również opuściłem broń. Spakowałem wszystko do futerału i wróciłem do ostygłej już kawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz