czwartek, 10 listopada 2016

#9 Dżungla


- Goryl... goryl... - zasapał ktoś w oddali - Widział ktoś goryla?
- Jakiego znów goryla? - pomyślałem sobie - gołębie i myszy to widziałem, ale goryla? Co u licha.
Wyszedłem jęczącemu głosu na przeciw. Wynurzyłem się z alejki i zobaczyłem, że głos ów należał do Jake'a. Starszego Inspektora do spraw Zaopatrzenia. Jego głównym zadaniem jest sprawdzanie, czy niczego nam nie brakuje, czy wszystkie pudełka są na swoim miejscu, ale żeby szukał goryla. Cóż to za niedorzeczność.
- Jake. O czym ty mówisz? Jaki znów goryl - zagadałem ze zdziwioną miną.
- Włochaty - sapnął Jake - duży i włochaty. No może średni, ale na pewno włochaty.
- Zapewne, ale skąd tu goryl? - zaskoczenie nie odpuszczało.
- Oj Willy, ty nigdy nic nie wiesz. Goryl jest z Afryki.
- Oj Jake, ty zawsze komplikujesz. Od kiedy zajmujemy się przechowywaniem goryli.
- Ehhh... i tu właśnie jest problem. Nie zajmujemy się, a raczej się nie zajmowaliśmy. Chodź za mną, wszystko wytłumaczę.

Poszedłem za już mniej zasapanym, a teraz już bardziej zrezygnowanym Jake'em. Udaliśmy się do jego biura. Mały pokoik schowany za jednym z regałów. Na drzwiach złota tabliczka z napisem "Zaopatrzenie - mamy tu wszystko".
- Chwytliwe hasło - uśmiechnąłem się.
- I bardzo prawdziwe - odparł z powagą Jake.
 - Nie wątpię.
Weszliśmy do biura, które wyglądało bardziej na skład osobliwości. Na ścianach stare mapy, na regale zamiast dokumentów książki o ekspedycjach naukowych, w kącie włócznia, wszędzie paliły się świece, a w powietrzu czuć było woń cygara. Uwagę przykuwał wiszący na wieszaku kapelusz. Wyglądał jak rekwizyt z filmu o ekspedycjach naukowych w głąb dzikiej Afryki. Jak tak pomyślę, to muszę przyznać, że wszystko tam nawiązywało do Afryki. Nawet przycisk do papieru, którym była główka tsantsa.
- Jake - zacząłem nieśmiele - Goryl.
- No tak - zaczął Jake rozsiadając się w dużym skórzanym fotelu, odpalił cygaro. Zanosiło się na dłuższą opowieść. Jake zamyślił się, zaciągnął porządnie dymem, popatrzył na mnie.
- Ależ ja nie uprzejmy jestem. Gdzie moje maniery. Życzysz sobie cygaro - zapytał.
Musisz wiedzieć, że jestem palaczem, takim nałogowym, jakże mógłbym odmówić cygara. Skinąłem głową na potwierdzenie, że chętnie zapalę. Jake, otworzył małe drewniane pudełko i zaprezentował, co było do wyboru. Wybrałem jedno, odciąłem końcówkę, odpaliłem. Gdy ceremoniał uprzejmości mieliśmy już za sobą i ja rozsiadłem się wygodniej.
- Musisz zrozumieć Willy - odezwał się Jake - że ucieczka tego goryla to był wypadek.
- Rozumiem, ale może wytłumaczysz mi, skąd on się tu wziął.
- Znalazłem go.
- Znalazłeś? - ze zdziwienia otworzyłem szerzej oczy - jak goryl znalazł się na wyspie? Przecież najbliższe goryle żyją 6067 kilometrów stąd.
- Znalazłem go w jednym z ładunków.
- Jak to? - nie udawałem zaskoczenia.
- Pół roku temu przyjęliśmy 281 ładunków rodzynek. Przyjechały prosto z Afryki.
- Pamiętam. Nawet żartowaliśmy, że to jedzenie dla goryla. Choć one chyba nie jedzą rodzynek.
- Gdy inwentaryzowałem ładunki, jeden zaczął się ruszać - kontynuował Jake nie zważając na moją uwagę o diecie goryli - Myślałem, że zaatakowały go myszy. One lubią rodzynki. Szczególnie te słodkie.
- Kto by pomyślał, że myszy lubią słodkości, hi hi - zachichotałem na myśl o myszach, koneserach ciastek, i rodzynek oczywiście.
- Wywiozłem ten ładunek do utylizacji. Otworzyłem, aby się upewnić, że to myszy. Zamiast tego znalazłem Małpi. Tak go nazwałem. Musiał biedak wpaść do jednego z worków. No i co ja miałem z nim zrobić, przecież nie mogłem oddać go do schroniska, bo kto zaadoptuje gorylątko. Postanowiłem go ukryć i się zastanowić co z nim zrobić.
- Pół roku?
- Jakoś tak zleciało. No ale nauczyłem go sztuczki.
- Sztuczki? - zdziwienie powróciło.
- Tak jest. Nauczyłem go robić salto? Salto na komendę.
- Interesujące. A jaka to komenda - zapytałem podstępnie, a nuż się uda dowiedzieć. A nuż jak spotkam goryla, to zobaczyłbym jak robi salto. Goryl robiący salto, coś wspaniałego.
- Terefere. Nie powiem.
- Terefere. Wiedziałem, że się nie uda.

Zapanowała cisza. Ja się rozglądałem po biurze, a Jake myślał. Myślał bardzo intensywnie, bo nawet nie zaciągał się cygarem.
- Pomożesz mi go znaleźć? - przerwał ciszę Jake.
- Pewnie. Co mam robić? - aż wstałem z wrażenia. Przygoda. Safari. Wyzwanie.
- Musimy się przygotować. Zamknij drzwi.
Pokornie uczyniłem to, o co poprosił Jake.
- Nigdy tego nie widziałeś. Nigdy.
- Nigdy nic nie widziałem - potwierdziłem.
Jake podszedł do regału z książkami. Nadstawił ucho, jakby chciał usłyszeć przez drzwi czy ktoś się pod nimi nie kręci. Popatrzył na mnie przenikliwie, skinął głową. Sięgnął do jednej z książek. "Hodowla i zastosowanie sumaka odurzającego". Pociągnął za książkę. Cichy szmer i regał odskoczył, a raczej otworzył się, ujawniając mały pokój. Pomieszczenie wyglądało na skład jeszcze większych osobliwości niż biuro Jake'a. Włócznie, siatki, liny, pistolety skałkowe, słoje z kolorowymi płynami, nieopisane słoiczki z dziwnymi proszkami.
- Moja rodzina od dawna się tym zajmuje - ubiegł moje pytanie Jake, a może zareagował no moją rozdziawioną gębę - od dawna polujemy.
- Ale...
- Ale?
- Ale na co właściwie? - wydukałem, gdy szok związany z tym, co zobaczyłem, minął.
- Na wszystko. W zeszłym miesiącu braliśmy udział w 350 Dorocznym Polowaniu na Szczury Laboratoryjne. Nieskromnie powiem, że wygraliśmy.
- W takim razie gratulacje.
- Dziękuję. No to do roboty. To dla Ciebie - powiedział stanowczym głosem Jake i podał mi włócznię z kamiennym grotem.
- Włócznia? Nie mógłbym dostać pistoletu?
- Jeszcze nie zasłużyłeś.
- W takim razie niech będzie włócznia.
Oprócz włóczni dostałem jeszcze kapelusz godny odkrywcy nieznanych lądów, siatkę z jak twierdził Jake, sznura madagaskarskiego, zapas cygar i flaszkę z brązową cieczą. Mój przewodnik twierdził, że to whisky, ale jakoś nie odważyłem się uwierzyć jego słowom. Plan wyglądał następująco: czekamy, aż wszyscy pójdą do domu, wtedy zrobi się cicho i będzie można goryla tropić na słuch, albo na węch. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, usiedliśmy więc wygodnie w fotelach, odpaliliśmy cygara i czekaliśmy. Jake zabawiał mnie opowieściami o swojej rodzinie. Obiecałem mu, że nikomu nie powtórzę więc wybacz mi, ale nie mogę nic zdradzić. No dobrze, jeden rzecz mogę powiedzieć. Karantule. Pewnie o nich nie słyszałeś, nie bez powodu. Te gigantyczne pajęczaki wyginęły tak dawno, że nikt o nich nie pamięta. Oprócz Jake'a i zdjęcia z jego ściany. Ostatnia Karantula została upolowana na 321 Festiwalu...
- Już - powiedział podekscytowanym głosem Jake i energicznie wstał z fotela.
- Już - powtórzyłem, potwierdzając gotowość.
Ruszyliśmy w alejki. Metalowa dżungla to było idealne miejsce dla goryla. Jakbym był gorylem, to narzekałbym tylko na brak innych goryli, tak idealne miejsce to było. Kroczyliśmy delikatnie. Każdy szelest mógł spłoszyć zwierzę. Jake wyglądał na skupionego, ja starałem się być skupiony.
- Słyszałeś? - wyszeptał mój przewodnik.
- Nie - odparłem z zażenowaniem.
- Słyszałem coś w alejce 21. Tam, gdzie przechowujemy chipsy bananowe. Ruszamy.
No to ruszyliśmy. Najdelikatniej jak się dało. Najszybciej jak się dało. Jestem pewien, że wyglądaliśmy jak para mimów udająca, że biegnie. Ja nasłuchiwałem, a Jake wyciągnął z kieszeni flaszkę i łyknął dla kurażu. Jak on to i ja. Łyknąłem dla kurażu. W samą porę, bo jak tylko weszliśmy w alejkę 21, zobaczyłem to, czego szukaliśmy. Goryla, gorylątko, a raczej gorylka. Na tyle mały, że nie zabije a na tyle duży, że piszczel pogruchocze.
- Małpi, choć do taty, no choć.
- Jake, mówi się, chodź.
- No tak. Małpi, chodź do taty, no chodź.
Goryl spojrzał zaciekawiony. Przekręcił głowę na bok i wystawił język. Niczym dziecko mówiące "Terefere, bawimy się w berka".
- Zajdź go z siatką od tyłu - zakomenderował Jake - ja go zajmę.
- Tak jest.
Mimicznym biegiem, czym prędzej udałem się na dogodną pozycję. Czekałem na znak. Goryl, a raczej gorylek, radośnie przeskakiwał z nogi na nogę i zajadał bananowe chipsy. Jake tymczasem usilnie próbował namówić zwierzę do współpracy. Były obiecanki cacanki, trochę gróźb, prośby, a nawet błagania. Nic nie skutkowało. Pozostała tylko siatka. Zrezygnowany Jake dał mi znak. Podejrzewam, że był to znak, bo nagle się rozpłakał. Zarzuciłem siatkę. Jak możesz sobie wyobrazić, spudłowałem. Spudłowałem o jakieś dwa metry. Zamiast trafić Małpiego, trafiłem w Jake'a. Goryl się roześmiał, a raczej zawył z ubawienia i czmychnął.
Zrezygnowany zacząłem wyplątywać Jake'a z sieci. Chwilę to zajęło. Poszłoby szybciej, gdyby nie szyderczy śmiech goryla. Skubaniec śmiał się do rozpuku. Pogroziłem mu kilka razy pięścią, ale jak było do przewidzenia, tylko bardziej go to rozbawiło.
- Przepraszam Jake.
- Nie szkodzi. Następnym razem pójdzie lepiej.
- Czyli...
- Tak. Jutro o siódmej zero zero masz stawić się na trening. Postanowione, zrobię z Ciebie myśliwego.
- Tak jest.
- A teraz idziemy na herbatę - zaproponował bez miejsca na odmowę Jake.
- Tak jest.
Wróciliśmy do biura. Usiedliśmy w wygodnych, skórzanych fotelach. Nad parującym kubkiem herbaty i z cygarem dłoni słuchałem opowieści o minionych polowaniach. Od czasu do czasu dało się słyszeć rechot goryla. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, pomyślałem i dumny z siebie zaciągnąłem się cygarowym dymem. Będę myśliwym, a to ci dopiero.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz