piątek, 4 listopada 2016

#8 Głos

O 4.11 obudził mnie jeden z głosów w mojej głowie. Mam ich kilka. Nie myśl, że jestem szalony, co to to nie. Ot mam kilka głosów, które mi czasem podpowiadają. Mogę się założyć, że też takie masz. Każdy takie ma. Obudził mnie ten głos. Nowy głos. Nigdy wcześniej go nie słyszałem. Ciekawostka.
- Obudź się Willy. Halo? Słyszysz mnie? - szeptał - Pobudka. WSTAWAJ GAMONIU. Mam ci coś do powiedzenia.
Zareagowałem na tego Gamonia. Nie lubię jak, ktoś mnie tak przezywa, to zareagowałem.
- Mhmmm, ehmmm... kim, kim jesteś? - wycedziłem jeszcze zaspany. No przecież jest 4.11.
- Twoją nirwaną.
- Ale on nie żyje. Kurt nie żyje, pamiętam, bo czytałem o tym w gazecie.
- Nie gamoniu. Dzięki mnie poczujesz co to nirwana. Zobaczysz, jeszcze mnie popamiętasz.

Zamilkł, a ja zasnąłem. Rano myślałem, że śnił mi się sen o Nirwanie, o byciu wokalistą, życiu pełnym narkotyków i rozwalania gitar. Zastanawiałem się tylko, skąd mi się to wzięło.




- Pamiętasz mnie? - zabrzmiał szyderczy głosik w mojej głowie - Pamiętasz jeszcze?
- Znikaj. Zajęty jestem.
- Nie masz czasu? Dla mnie? To ja ci dam popalić. Zobaczysz. Teraz poczujesz ból i już się od niego nie uwolnisz.
- Terrorysta - zagrzmiałem, bo z głosami w głowie trzeba krótko.
- Gamoń.
- Zdrajca.
- Nadal gamoń. Cierp.

No i cierpiałem. Przez kilka dni. Na początku tylko delikatnie, znośnie. Później trochę bardziej. Tak bardziej, że poranny papieros i kawa były nie do zniesienia. Gdy w mojej głowie wyklarowała się myśl, że ten skurczybyk nie żartował, moje życie kręciło się wokół uciążliwego bólu. Znośnego, ale uciążliwego.

- Pamiętasz mnie? - zadrwił głos.
- Daj mi spokój. Cierpię. Przez Ciebie. Nie mam zamiaru z Tobą gadać - syknąłem.
- Oj, to dopiero początek. Zaraz dam ci popalić. Patrz na to. Buum.
Przeszył mnie dreszcz i ból się wzmógł na dwie sekundy.
- I co fajnie? Nie możesz mnie już teraz ignorować. Teraz zostaniemy przyjaciółmi - dodał i zachichotał - do końca.
- Żartowniś.
- Mhmmm.

Postanowiłem go przechytrzyć, głosy trzeba zawsze przechytrzyć. Wybraliśmy się na randkę. Znalazłem dla nas najlepsze miejsce, jakie się dało. Szykowne, gustowne, ale bez przepychu. Idealne.
- Dzień dobry - przywitała nas pani w recepcji - w czym mogę pomóc?
- Stolik dla dwóch, ale z jednym miejscem.
- Rozumiem. Pan z Głosem? - zapytała uprzejma pani z recepcji.
- Tak. Po czym pani poznaje?
- Cały się pan krzywi.
- Rozumiem. Zapewne nie ja jeden.
- Dokładnie. Każdy nasz gość się krzywi. Po tym oceniamy jadłospis - powiedziała i puściła do mnie porozumiewawcze oczko.
- Ciekawe - odpowiedziałem i oczko odpuściłem.
- Nieprawdaż? Taki nasz sposób. Proszę usiąść. Jak się zwolni miejsce, to pana zawołam.
- Doskonale.

Usiadłem na wskazanym miejscu. Umościłem się wygodnie na zamszowym, zielonym fotelu i chwyciłem za magazyn leżący na stoliku. W tle grała muzyka relaksacyjna, w telewizorze wyświetlano kompilację śmiesznych kotków, a we wspomnianym magazynie były zdjęcia pięknych miejsc. Wszystko, aby uspokoić mnie i Głos.

- Ale tu pięknie. Ale tu spokojnie. To będzie niezapomniana randka - podniecił się Głos.
- Oj będzie. Gwarantuje - odpowiedziałem ze spokojem, aby nie wyczuł jakie atrakcje nas czekają.
- Zapraszam do środka - oznajmiła pani z recepcji - właśnie zwolniło się miejsce.

Wstałem ostrożnie, aby nie obudzić cierpienia, jakie spowodował mój towarzysz. Przeszedłem do wskazanego pokoju.
- O nie, o nie. Nie zrobiłeś tego. Ty gamoniu, ty zdrajco, to miała być randka, teraz dam ci w kość, teraz mnie popamiętasz - zaczął odgrażać się Głos.
Skrzywiłem się.
- Uuuuu... pan już skrzywiony. Musimy się czym prędzej brać do roboty - powiedziała sympatycznie wyglądająca kobieta w białym kitlu.
- Dzień do... - skrzywiłem się, bo odgrażanie się Głosu właśnie stało się realne.
- Proszę usiąść i ułożyć się wygodnie. Zobaczmy, co nas dzisiaj czeka - powiedziała i wskazała na zielony, rozkładany fotel.
- Nie siadaj, nie siadaj - rzucał się Głos.
- Odzywa się? Co za uparciuch. No kto by pomyślał.
- To miała być randka - posmutniał Głos i zamilkł.

Rozłożyłem się wygodnie na fotelu. Wysłuchałem, co mnie czeka, wysłuchałem szczegółowo, jak Pani w Kitlu ma zamiar sprawić, że nie będę się już krzywił. Po krótkim przemyśleniu skinąłem głową. Mówić nie mogłem, gdyż podłączony byłem do wszelkiego rodzaju ssaków, a ciężko się mówi z rurkami w ustach.
- No to siup. Czy życzy pan sobie okulary odwagi? - zapytała spokojnym głosem.
- Oczywiście, że tak. Nic z tego, że jestem mężczyzną. Trochę dodatkowej odwagi się przyda, szczególnie że to mój pierwszy raz. Co mi tam. Proszę założyć.
W rzeczywistości zabrzmiało to pewnie jak długie i dziwne "Mhmm, mlask, ermm, ehe" gdyż ciągle miałem te rurki.
- No to siup.
Po krótkich przygotowaniach, po kilku dźwiękach mini piły, po kilku brzdękach metalowych narzędzi, po kilku dźwiękach wydawanych przez rurki poczułem pociągnięcie. Dlaczego piszę o dźwiękach. Otóż widzisz. Jak każdy prawdziwy mężczyzna w obliczu zagrożenia zamknąłem oczy i czekałem na rozwój wypadków.
- Ale ty mnie popamiętasz. Ale ty mnie popamiętasz - odgrażał się Głos.
- Emmm mhm - wycedziłem przez ślinę lejącą mi się na gardło, chcą mu powiedzieć "Terefere kuku".
- Już ty mnie popa...
- No to siup - odezwała się Pani w Kitlu a ja poczułem szarpnięcie - No i po siup.
Usłyszałem odgłos wpadającego do szklanki zęba. Poczułem błogość podlaną lidokainą.
- To jeszcze nie koniec. Poczujesz mój gniew - usłyszałem gdzieś z oddali coraz cichszy głos - Będę cię nawiedzał z tej szklanki, mój duch jeszcze do Ciebie wróci. Popamiętasz mnie. Popami...
- Emmm mhm - uśmiechnąłem się i zachichotałem w duchu.
- Czy życzy Pan sobie ząb na pamiątkę. Aby się z nim pożegnać?
- Poproszę - oznajmiłem już bez rurek w ustach - przygotuję mu pogrzeb, na jaki zasługuje.

Pani w Kitlu zapakowała ząb w gustowne pudełeczko. Oplotła je czerwoną tasiemką i na małej karteczce napisała dzisiejszą datę. Uśmiechnęła się serdecznie.

Wyszedłem z gabinetu, trzymając małe czarne pudełeczko z czerwoną wstążką. Popatrzyłem na nie czule, uśmiechnąłem się pod nosem. Musisz wiedzieć, że to bardzo emocjonalny moment był. Delikatnie, z namaszczeniem rozwiązałem kokardkę, otworzyłem i wziąłem ząb w dwa palce. Obejrzałem go dokładnie niczym jakiś szlachetny kamień. Przyłożyłem do ucha, aby sprawdzić, czy może przypadkiem nie ma jeszcze czegoś do powiedzenia. Rzuciłem mu ostatnie pełne politowania spojrzenie i wyrzuciłem bez namaszczenia do śmietnika.

- I kto tu jest teraz gamoń, gamoniu? Ha...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz