poniedziałek, 3 października 2016

#6 Ano

Pierwsza w nocy. Spacer przed łóżkiem. Drepczę ulicą, mijam psa z kulawą nogą, kota bez ogona. Ludzkiej duszy nie ma. Wszystkie śpią, odpoczywają. Gdzieś w oddali zahukała sowa. Ho Ho Ho... to chyba była sowa.

Stanąłem na sekundę. Wyciągnąłem wielbłąda z kieszeni, przyjrzałem mu się chwilę i zapragnąłem ciepła pustyni. Ziąb przeszywał, palce przymarzały do zapalniczki.



- Dzień dobry, czy pan pali? - zapytała skąpo, jak na tę porę roku ubrana, hostessa.
- Dobra noc.
- Bez różnicy.
- Palę teraz.
- Musi wystarczyć. Zapraszam do środka.

Wyćwiczonym gestem uniosła dłoń, prezentując dumnie szyld lokalu, a ja podniosłem głowę aby go zobaczyć. 777 Lucky Jackpot Casino Club. Zabłądziłem.

- Chętnie, pierwsza jest. Zapalę.
- Proszę bardzo. To dla pana - umieściła mi w dłoni dwa brytyjskie pensy - na szczęście.
Uzbrojony w darmowe szczęście pokonałem próg.

Ciemno. Duszno. Na podłodze pomiędzy kiepami walają się czereśniowe pestki. Pestki? Zabłądziłem. Zgromadzone wewnątrz Towarzystwo bez wzajemnej adoracji zamarło. Poczułem, jak przykleja się do mnie ich wzrok. Wzrok każdego osobnika znajdującego się w środku. Dwóch podskoczyło strachliwie.
- Nowy? - zapytał jegomość, który odchylił się na stołku i wypłynął zza mrugającej tęczą maszyny.
- Ano.
- Dostałeś szczęście to i szczęścia spróbujesz? Hi Hi - zachichotał.
- Ano.
- To ruszaj do lady.

Ruszyłem.

- Wybierasz miejsce i nie odchodzisz. Bój się Boga jak przegrasz. Pijesz? - zapytała krągła, a może nawet gruba, kobieta.
- Palę.
- Musi wystarczyć. Siadaj.

Siadłem przed jedną z maszyn, umościłem się na stołku i wrzuciłem dwu pensowe szczęście. Pociągnąłem za rękę jednorękiego. Sekunda, dwie, trzy. Bach. Zatrzymało się. Trzy dzwony. Ano wygrałem.

- Trzy dzwony. Kolejka dla wszystkich. On stawia - krzyknęła krągła zza lady i uderzyła w dzwon.
- AHOJ - odkrzyknęli wszyscy zebrani.
- Ahoj - burknąłem cicho pod nosem.

Znów pociągnąłem jednorękiego. Czekam, czekam, czekam, a te kolorowe cudactwa się kręcą. Czekam, czekam, czekam... aż sięgnąłem po papierosa. Rozejrzałem się dookoła i patrzę, że ktoś tak jak ja, nerwowo pali i wgapia się w maszynę.

- Długo czekasz? Bo ja jednego papierosa. Hi Hi - zagaiłem
- Od zeszłej wiosny - odparł podekscytowany i wrócił do wgapiania się.
- HEY! PACHUCO - rozległo się dookoła, a z mojej maszyny wyleciały trzy dorodne ananasy.
- Pina Colada? - zapytała kobieta zza lady.
- Nie przystoi.
- Pan traci.
Zabłądziłem.

Szczęście, ja to mam szczęście. Do trzech razy sztuka. Ostatni raz.Ciągnę. Czekam. Nic. Totalne nic.
- CZIK CZIKI BUM. CZIK CZIKI BUM - zaintonowało towarzystwo, zerwało się z miejsc i odtańczyło krótki taniec zwycięstwa.

Ukłoniłem się w podzięce serdecznie, przybiłem kilka wysokich piątek, chwyciłem swoje ananasy i wyszedłem. I tak już zabłądziłem.

Z kieszeni wyciągnąłem wielbłąda, który mi się jeszcze ostał. Palce znów przymarzały do zapalniczki.
- Złamany grosz dla pana - rzekła ta sama, skąpo jak na tę porę roku, ubrana hostessa.
- Ananas dla pani.
- Pina Colada?
- To nie przystoi.
- Ano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz